„To, co łączy mnie z żydostwem to, wstyd przyznać, nie wiara ani duma narodowa, bo zawsze byłem niedowiarkiem wychowanym bez religii, choć nie bez poważania wobec tego, co nazywamy „etycznymi” zasadami cywilizacji ludzkiej. Ilekroć czuję przypływ narodowego entuzjazmu, natychmiast staram się go tłumić, jako coś szkodliwego i złego, świadom niebezpiecznych przykładów narodów, wśród których my, Żydzi, żyjemy. Pozostało jednak mnóstwo innych rzeczy, które sprawiają, że żydostwo i Żydzi przyciągają nas jak magnes: tajemnicze siły, tym potężniejsze im trudniej przychodziło je opisać słowami; a także klarowna świadomość wewnętrznej tożsamości; bezpieczna otoczka wspólnej konstrukcji umysłowej. A ponadto była jeszcze świadomość, że tylko swemu żydowskiemu pochodzeniu zawdzięczam dwie cechy, które okazały się niezbędne w moim życiu. Ponieważ byłem Żydem, byłem wolny od wielu przesądów, które innym nie pozwalały wykorzystać ich intelektów. I jako Żyd gotów byłem znaleźć się w opozycji i to bez zgody „przygniatającej większości”.
Źródło: Geoffrey Wigoder, „Słownik biograficzny Żydów”, Warszawa 1998, s. 162
Isaac Bashevis Singer o swojej rodzinie, wychowaniu i tożsamości.
„Mały chłopiec w poszukiwaniu Boga.
Czytelnicy moich książek, a zwłaszcza mojego tomu autobiograficznego We dworze mojego ojca, wiedzą, że urodziłem się i wychowałem w domu, w którym religia - żydostwo - była właściwie powietrzem, którym oddychaliśmy. Jestem potomkiem pokoleń rabinów, chasydów i kabalistów. Mogę uczciwie powiedzieć, że w naszym domu żydostwo nie było jakąś rozcieńczoną, formalną religią, lecz zawierało w sobie wszystkie odcienie, wszystkie witaminy, cały mistycyzm wiary. Ponieważ Żydzi żyli dwa tysiące lat na wygnaniu, przepędzani z kraju do kraju i z jednego getta do drugiego, ich religia nie wywietrzała. Przeszli przez selekcję nie mającą odpowiednika w którymkolwiek z innych wyznań. Ci spośród nich, którym brakowało dość silnych przekonań czy uczuć religijnych, odpadali po drodze i asymilowali się wśród gojów. Pozostawali jedynie ci, którzy traktowali swoją religię poważnie i dawali swoim dzieciom pełne wychowanie religijne. Żyd z diaspory żył tylko jedną nadzieją - że przyjdzie Mesjasz. Przyjście Mesjasza nie było jakimś doczesnym odkupieniem, odzyskaniem straconej ziemi, lecz oswobodzeniem duchowym, które miało odmienić cały świat, wykorzenić wszelkie zło i sprowadzić na ziemię Królestwo Niebieskie.
W naszym domu przyjście Mesjasza traktowano nadzwyczaj dosłownie. Mój młodszy brat Mosze i ja często o nim rozmawialiśmy. Najpierw rozlegnie się głos rogu baraniego. Dąć weń będzie prorok Eliasz, a jego dźwięk będzie słyszalny na całym świecie, obwieszczając nowinę: „Dla świata nastało odkupienie! Dla świata nastało zbawienie!” Wszyscy krzywdziciele i wrogowie Izraela zginą, a pozostaną przy życiu jedynie dobrzy goje, których przywilejem stanie się teraz służenie Żydom. Wedle Talmudu, kraj Izraela rozciągnie się na wszystkie narody. Na Jerozolimę spłynie z nieba ognista Świątynia. Koheni, czyli klasa kapłanów (my byliśmy kohenami), złożą ofiary - być może ogniste ofiary - gdyż już wówczas rzeź wołów, owiec i synogarlic wydawała mi się nie sprzyjać odkupieniu. Abraham, Izaak, Jakub i ich plemiona, Mojżesz, król Dawid, wszyscy prorocy, mędrcy, gaoni i święci zmartwychwstaną wraz z resztą żydowskich zmarłych. Mój ojciec wydał książkę, w której zamieszczone było drzewo genealogiczne, wywodzące nasz ród od Szabataja Kohena, rabiego Mosze Isserlisa, Rasziego, aż po króla Dawida. Mój brat Mosze i ja mieliśmy wejść do pałacu, gdzie król Dawid siedzi z koroną na głowie na złotym tronie, i zwracać się doń «Dziadku!» [...]
Jakże ubodzy wydawali się goje ze swymi królami, książętami, żołnierzami i wojnami w porównaniu z tym, co nas czekało! Lecz aby to wszystko osiągnąć, musieliśmy być pobożnymi Żydami, studiować Torę, spełniać dobre uczynki, żarliwie się modlić i być posłusznymi dziećmi. [...]
Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie to, że już we wczesnym wieku zacząłem zadawać sobie pytanie: «Czy to prawda?»
Jedynym dowodem, jaki potrafili mi przedstawić rodzice, były święte księgi, które stwierdzały, że tak będzie. Lecz książki to jedynie papier i atrament, a ich autorami są ludzie. Wiedziałem już, że goje również mają książki, w których jest napisane, że Żydzi są grzeszną rasą i że w Dzień Sądu zostaną skazani na wieczne potępienie za to, że nie przyjęli Jezusa. Wiedziałem również o heretyckich książkach, które odrzucały zarówno Mojżesza, jak i Chrystusa. Mój brat Joszua, o jedenaście lat ode mnie starszy (dwie dziewczynki, urodzone między przyjściem na świat jego i moim, umarły na szkarlatynę), często rozprawiał o tym z matką. Te nowoczesne książki stwierdzały, że świat liczy miliony lat, setki milionów. Ludzie nie pochodzą od Adama, lecz od małpy. Bóg nie stworzył świata w sześć dni, ziemia oderwała się od słońca i po okresie stygnięcia, trwającym miliony lat, rozwinęły się na niej istoty żyjące. Ślady prehistorycznych stworzeń odnajdywano w kamieniach i bursztynie. Odkrywano kości i rogi zwierząt żyjących przed czterdziestoma i pięćdziesięcioma milionami lat. Mojżesz nie rozdzielił Morza Czerwonego, Jozue nie zatrzymał słońca w Gibeonie, a Mesjasz nigdy nie przyjdzie. Mój brat nie mówił o cudach sprawianych przez Boga, lecz o cudach natury. Jakże potężna i wspaniała jest natura! Istnieją gwiazdy, których światło dociera do naszych oczu po milionach lat. Wszystko, co istnieje - ludzie, psy, świnie, pluskwy, morze, rzeki, góry, księżyc - jest częścią tej natury. Lecz pomimo całej swej wspaniałości natura jest ślepa. Nie potrafi rozróżniać między dobrem a złem. Podczas trzęsień ziemi święci giną pospołu z grzesznikami. Powodzie zatapiają synagogi i kościoły, rezydencje bogaczy i chaty biedaków. W czasie epidemii umierają zarówno ludzie pobożni, jak i heretycy. Natura nigdy się nie zaczęła i nigdy nie może się skończyć. Rządzi się własnymi prawami. Jest piaskiem, skałami, elektrycznością, światłem, ogniem, wodą. Również nasze mózgi są częścią natury. Nasze głowy myślą, ale natura nie. Nasze oczy widzą i nasze uszy słyszą, lecz natura jest ślepa i głucha. Nie jest bardziej rozgarnięta od kamienia brukowego na ulicy czy od odpadków w wielkim kuble na śmieci na naszym podwórku.
Przypominam sobie pewien szabat latem, po świątecznym posiłku. Matka i ojciec zdrzemnęli się, jak było w zwyczaju w dzień szabatni; mój młodszy brat Mosze zszedł bawić się na podwórko; starszy brat, Joszua, poszedł na jedną z „tych ulic”, gdzie mieściły się biblioteki z heretyckimi książkami, muzea i teatry i gdzie studenci romansowali z bogatymi, ładnymi i wykształconymi dziewczętami. Kto wie, jakie grzechy mój brat tam popełniał? Może jeździł tramwajem, mimo że był szabat, dokonywał transakcji pieniężnych albo całował jakąś dziewczynę. Wedle świętych ksiąg, które studiowałem miał się za to smażyć w piekle albo wcielić się po śmierci w zwierzę, żuka albo nawet w skrzydła wiatraka. Joszua pisywał już opowiadania, które nazywał literaturą, i malował portrety.
Wyszedłem na balkon - chłopiec o bladej twarzy, niebieskich oczach i z rudymi pejsami - i próbowałem myśleć o świecie. Rozmyślałem, obserwując jednocześnie, co dzieje się na ulicy w dole. Przechodnie byli równie podzieleni w swych poglądach i postawach, jak dzieci w naszym domu. Przechodził oto brodaty Żyd z pejsami, w kapeluszu podbitym futrem i atłasowym chałacie - zapewne jakiś zapóźniony chasyd po nabożeństwie - a po chwili nadszedł nowocześnie ubrań dandys w żółtych butach, słomkowym kapeluszu, z ogolonym zarostem i papierosem w ustach. Otwarcie palił w szabat, demonstrując swą niewiarę w Torę. Teraz przechodziła pobożna młoda mężatka w czepku na ogolonej głowie, a tuż za nią szła dziewczyna z wyróżowanymi policzkami, jakimś niebieskim cieniem na powiekach i w bluzce z krótkimi rękawami, które ukazywały jej nagie ramiona. Przystanęła, żeby porozmawiać z ulicznymi próżniakami, i nawet całowała się z nimi. Miała torebkę, mimo że było to zabronione w szabat. Kilka lat wcześniej tacy chłopcy i dziewczęta usiłowali rozpęta rewolucję i obalić cara. Rzucali bomby i zastrzelili sklepikarza na ulicy Krochmalnej za to, iż rzekomo był burżujem. Niektórych spośród rebeliantów powieszono, inni siedzieli w więzieniu albo zostali zesłani na Sybir. Tłum ten naśmiewał się z mego ojca i jego pobożności. Przepowiadali, że po rewolucji nie będzie już synagog ani domów nauki i nazywa wszystkich chasydów fanatykami. Inni młodzi mężczyźni i kobiety na naszej ulicy uważali, że Żydzi nie powinni czekać na Mesjasza, lecz sami zbudować kraj Izraela, który nazywali Palestyną. Stwierdzali, że wszystkie narody mają swoje kraj i że Żydzi, którzy również są narodem, potrzebują własnego skrawka ziemi. Mesjasz nigdy nie przyjedzie na swoim osiołku. Ich przywódca, doktor Herzl, zmarł w roku, w którym się urodziłem. Na naszej ulicy mieszkali również złodzieje, bandyci, sutenerzy, prostytutki i paserzy, skupujący skradzione przedmioty. Prawdę powiedziawszy, również nie wszyscy chasydzi byli takimi znowu uczciwymi ludźmi. O niektórych z nich wiadomo było, że są oszustami. Bankrutowali co parę miesięcy i zwracali producentom towar za połowę albo trzecią część wartości.
«Co to wszystko oznacza? - zapytywałem samego siebie. - Gdzie leży prawda? Gdzieś przecież musi być!»
Na pierwszy rzut oka mój brat Joszua zdawał się mieć rację. Natura nie potwierdzała żadnej religii. Nic nie mówiła i nie wygłaszała kazań. Najwyraźniej nie obchodziło jej, że rzężący w Zaułku Jonasza co dzień zabijają setki albo tysiące sztuk drobiu. Nie przejmowała się również tym, że Rosjanie dokonują na Żydach pogromów, ani że Turcy i Bułgarzy masakrują się wzajem i noszą małe dzieci na ostrzach bagnetów. Dobrze, ale jak natura stała się tym, czym jest? Skąd pochodziła jej moc czuwania nad najodleglejszymi gwiazdami i nad robakami w rynsztoku? Czym są te wieczne prawa, według których funkcjonuje? Czym jest światło? Czym elektryczność? Co dzieje się głęboko pod powierzchnią ziemi? Dlaczego słońce jest takie gorące i jasne? I czym jest to coś w mojej głowie, co musi bezustannie myśleć? Czasem matka przynosiła z targu móżdżek - był tańszy od wołowiny. Matka gotowała ten móżdżek, a ja go jadłem. Czy mój mózg również można było ugotować i zjeść? Oczywiście, że tak, lecz dopóki nie był ugotowany, myślał i chciał poznać prawdę.”
Źródło: Isaac Bashevis Singer, „Miłość i wygnanie. Wczesne lata - Wspomnienia”, Wrocław 1991, s. 35-39
„Matce w Polsce
lub najukochańszemu Jej cieniowi.
...I od razu słyszę pytanie!: „Skąd to MY?” Pytanie w pewnym stopniu uzasadnione. Zadają mi je Żydzi, którym zawsze tłumaczyłem, że jestem Polakiem, a teraz zadadzą mi je Polacy, dla których w znakomitej większości jestem i będę Żydem. Oto odpowiedź dla jednych i drugich.
Jestem Polakiem, bo mi się tak podoba. To moja ściśle prywatna sprawa, z której nikomu nie mam zamiaru zdawać relacji, ani wyjaśniać jej, tłumaczyć, uzasadniać. Nie dzielę Polaków na „rodowitych” i „nierodowitych”, pozostawiając to rodowitym i nierodowitym rasistom, rodzimym i nierodzimym hitlerowcom. Dzielę Polaków jak Żydów i jak inne narody, na mądrych i głupich, uczciwych i złodziei, inteligentnych i tępych, interesujących i nudnych, krzywdzonych i krzywdzących, gentlemenów i nie-gentlemenów itd. Dzielę też Polaków na faszystów i kontrfaszystów. Te dwa obozy nie są, oczywiście, Jednolite, każdy z nich mieni się odcieniami barw o rozmaitym zgęszczeniu. Ale linia podziału na pewno istnieje, a wkrótce da się całkiem wyraźnie przeprowadzić. Odcienie zostaną odcieniami, lecz barwa samej linii zjaskrawieje i pogłębi się w zdecydowany sposób. Mógłbym powiedzieć, że w płaszczyźnie politycznej dzielę Polaków na antysemitów i antyfaszystów. Bo faszyzm to zawsze antysemityzm. Antysemityzm jest międzynarodowym językiem faszystów.
Gdyby jednak przyszło do uzasadnienia swej narodowości, a raczej narodowego poczucia, to jestem Polakiem dla najprostszych, niemal prymitywnych powodów przeważnie racjonalnych, częściowo irracjonalnych, ale bez „mistycznej” przyprawy. Być Polakiem - to ani zaszczyt, ani chluba, ani przywilej. To samo jest z oddychaniem. Nie spotkałem jeszcze człowieka, który jest dumny z tego, że oddycha.
Polak - bo się w Polsce urodziłem, wzrosłem, wychowałem, nauczyłem, bo w Polsce byłem szczęśliwy i nieszczęśliwy, bo z wygnania chcę koniecznie wrócić do Polski, choćby mi gdzie indziej rajskie rozkosze zapewniono.
Polak - bo dla czułego przesądu, którego żadną racją ani logiką nie potrafię wytłumaczyć, pragnę, aby mnie po śmierci wchłonęła i wessała ziemia polska, nie żadna inna.
Polak - bo mi tak w domu rodzicielskim po polsku powiedziano; bo mnie tam polską mową od niemowlęctwa karmiono; bo mnie matka nauczyła polskich wierszy i piosenek; bo gdy przyszedł pierwszy wstrząs poezji, to wyładował się polskimi słowami; bo to, co w życiu stało się najważniejsze - twórczość poetycka - jest nie do pomyślenia w żadnym innym języku, choćbym nim jak najbieglej mówił.
Polak - bo po polsku spowiadałem się z niepokojów pierwszej miłości i po polsku bełkotałem o Jej szczęściu i burzach. Polak dlatego także, że brzoza i wierzba są mi bliższe niż palma i cyprus, a Mickiewicz i Chopin drożsi, niż Szekspir i Beethoven. Drożsi dla powodów, których znowu żadną racją nie potrafię uzasadnić.
Polak - bo przejąłem od Polaków pewną ilość ich wad narodowych. Polak - bo moja nienawiść dla faszystów polskich jest większa, niż faszystów innych narodowości. I uważam to za bardzo poważną cechę mojej polskości. Ale przede wszystkim - Polak dlatego, że mi się tak podoba.
Na to słyszę głosy: „Dobrze. Ale Jeżeli Polak, to w takim razie dlaczego «My, ŻYDZI»?” Służę odpowiedzią: Z POWODU KRWI. – „Więc rasizm?!” -Nie. Wcale nie rasizm. Wprost przeciwnie.
Dwojaka jest krew: ta w żyłach i ta z żył. Pierwsza jest sokiem cielesnym, więc badanie Jej należy do fizjologów. Kto tej krwi przypisuje jakieś inne, poza organicznymi, specjalne właściwości i tajemnicze moce, ten, jak to widzimy, w konsekwencji obraca miasta w zgliszcza, wyrzyna miliony ludzi i wreszcie, jak to zobaczymy, sprowadza rzeź na własny swój szczep.
Druga krew - to ta właśnie, którą ów herszt międzynarodowego faszyzmu wytacza z ludzkości, aby zadokumentować tryumf własnej juchy nad moją juchą - krew niewinnie pomordowanych milionów ludzi, krew nie ukryta w arteriach, lecz krew ujawniona. Takiej powodzi męczeńskiej krwi nie było jeszcze Jak świat światem, a krew Żydów (nie „krew żydowska”) najszerszymi, i najgłębszymi płynie strumieniami. Zczerniałe jej potoki zlewają się już w burzliwą, pienistą rzekę - I W TYM OTO NOWYM JORDANIE PRZYJMUJĘ CHRZEST NAD CHRZĘSTY:
KRWAWE, GORĄCE, MĘCZENNICZE BRATERSTWO Z ŻYDAMI.
Przyjmijcie mnie. Bracia, do tej zaszczytnej wspólnoty Niewinnie Przelanej Krwi. Do tej gminy, do tego kościoła chcę od dziś należeć.
Ta RANGA - ranga Żyda Doloris Causa - niechaj będzie udzielona polskiemu poecie przez naród, który go wydał. Nie za żadne zasługi, bo Ich przed wami nie mam. Będę to uważał za awans i najwyższą nagrodę za tych parę wierszy polskich, które może mnie przeżyją i pamięć o których związana będzie z moim imieniem - imieniem Żyda polskiego.
Na opaskach, Jakie nosiliście w ghetcie, wymalowana była gwiazda Dawida. Wierzę w taką przyszłą Polskę, w której ta gwiazda, ta z opasek, stanie się jednym z najwyższych odznaczeń, udzielanych najwaleczniejszym żołnierzom i oficerom polskim. Będą ją oni z dumą nosili na piersi obok dawnego Virtuti Militari. Będzie i Krzyż Ghetta - nazwa głęboko symboliczna. Będzie Order Żółtej Łaty - zaszczytniejszy niż niejedno dotychczasowe świecidło. I będzie w Warszawie, i w każdym innym mieście polskim, pozostawiony, utrwalony i konserwowany jakiś fragment ghetta w niezmienionej postaci, tak jak go zastaniemy, w całej zgrozie zgliszcz i zniszczenia. Otoczymy ten zabytek hańby naszych wrogów, a chwały naszych umęczonych bohaterów łańcuchami, odlanymi ze zdobytych hitlerowskich armat, i świeże, żywe kwiaty będziemy co dzień wplatać między żelazne ogniwa, aby po wieczne czasy świeża i żywa pozostała pamięć przyszłych pokoleń o zmasakrowanym narodzie, i na znak, że zawsze żywy i świeży jest nasz ból po nim. Kościołowi narodowych pamiątek przybędzie jeszcze jedna. Będziemy tam prowadzić dzieci i opowiadać o najpotworniejszym w dziejach świata męczeństwie ludzi. W centrum tego pomnika, którego tragizm uwydatnią otaczające go nowoczesne, da Bóg, Szklane Domy odbudowanego miasta, płonąć będzie nigdy nie gasnący ogień. Przechodnie będą zdejmować przed nim kapelusz.
A kto chrześcijanin - przeżegna się znakiem krzyża... Więc z dumą, z żałobną dumą będziemy nosić tę rangę, wszystkie inne zaćmiewającą - rangę Żyda Polskiego - my, cudem i przypadkiem pozostali przy życiu. Z dumą? Powiedzmy raczej: ze skruchą i żrącym wstydem. Bo przypadła nam ona za waszą mękę, za waszą chwałę. Odkupiciele!
...Więc może nie „My, Żydzi Polscy”, ale „My, Widma, my, Cienie pomordowanych braci naszych, Żydów Polskich"...
My Żydzi Polscy... My, wiecznie żywi - to znaczy ci, którzy zginęli w ghettach i obozach, i my widma - to znaczy ci, którzy zza mórz i oceanów wrócimy do kraju i będziemy straszyć wśród ruin swymi w całości zachowanymi cielskami i upiornością niby to zachowanych dusz.
My, prawda grobów, i my złuda istnienia, my, miliony trupów i kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy niby nietrupów; my, nieskończenie wielka bratnia mogiła; my, kirkut, jakiego dzieje nie widziały i nie zobaczą.
My, poduszeni w komorach gazowych i przetopieni na mydło, którym nie zmyje się ani śladów naszej krwi, ani piętna grzechów świata wobec nas.
My, których mózgi tryskały na ściany naszych nędzarskich mieszkanek i na mury, pod którymi nas masowo rozstrzeliwano - tylko za to, że jesteśmy Żydami.
My, Golgota, na której mógłby stanąć nieprzebyty las krzyżów. My, którzyśmy dwa tysiące lat temu dali ludzkości jednego niewinnie przez Imperium Romanum zamordowanego Syna Człowieczego - i wystarczyło tej jednej śmierci, aby się stal Bogiem. Jaka religia urośnie z milionów śmierci, tortur, poniżeń i rozkrzyżowanych w ostatniej rozpaczy ramion?
My, Szlojmy, Srule, Mośki, parchy, bejlisy, gudłaje-my, których imiona i przezwiska prześcigną w dostojności brzemienia wszelkich Achillesów, Chrobrych i Ryszardów o Lwich Sercach.
My, znowu w katakumbach - w „bunkrach” pod brukiem Warszawy, człapiący w smrodzie ścieków, ku zdziwieniu naszych kompanów - szczurów.
My, z karabinami na barykadach, śród ruin naszych bombardowanych z powietrza domostw; my, żołnierze wolności i honoru... „Jojne, idź na wojnę!” Poszedł, szanowni panowie, i zginął za Polskę.
My, którym „twierdzą był każdy próg” każdego walącego się na nas domu.
My, Żydzi polscy, dziczejący w lasach, karmiący przerażone nasze dzieci korzonkami i trawą, my pełzający, czołgający się, nastroszeni, z jakąś cudem zdobytą lub za grube pieniądze wybłaganą, staroświecką dwururką...
My, Hiobowie, my Nioby, my na pokucie po setkach tysięcy naszych żydowskich Urszulek...
My, głębokie doły potrzaskanych, pomiażdżonych kości i poskręcanych, pręgami pokrytych zwłok.
My-krzyk bólu! Krzyk tak przeciągły, że go najdalsze wieki usłyszą. My Lament, my Wycie, my Chór, zawodzący mogilne El mole rachmim, którego stulecie będzie stuleciu przekazywać.
My, najwspanialsza w dziejach kupa krwawego nawozu, którym użyźniliśmy Polskę, aby tym, co nas przeżyją, lepiej smakował chleb wolności.
My, makabryczny rezerwat, my, ostatni Mohikanie, niedobitki rzezi, które jakiś nowy Barnum może obwozić po świecie, obwieszczając na pstrych plakatach: „Niesłychane widowisko! The biggest sensation in the world! Żydzi polscy-żywi i prawdziwi!”
My, Gabinet Okropności, Schreckenskammer, Chambre des Tortures! „:Osoby nerwowe upraszane są o opuszczenie sali!”
My nad rzekami zamorskich krain siedzący i płaczący. Jak ongi nad rzekami Babilonu. Po całym okręgu świata płacze Rachel dzieci swoje, aleć ich niemasz! Nad rzeką Hudson, nad Tamizą, nad Eufratem, Nilem, Gangesem i Jordanem błąkamy siew rozproszeniu naszym, wołając: „Wisło! Wisło! Wisło! Matko rodzona! Szara Wisło, nie od brzasku różowa, ale od krwi!”
My, którzy nawet grobów dzieci naszych i matek nie odnajdziemy- tak się warstwami poukładają, tak się na całą ojczyznę wszerz rozpostrą w jedno pogrzebanie! I nie będzie upatrzonego miejsca, żebyś mógł na nim kwiaty położyć, ale, jak siewca ziarno, będziesz je szerokim rozmachem rąk rozrzucał. Może przypadkiem trafisz.
My Żydzi polscy... My, legenda krwią i łzami ociekająca. Kto wie, czy Jej nie trzeba będzie pisać biblijnymi wersetami: „Oby rylcem żelaznym i ołowiem na wieczną pamiątkę wydrążona była” (Hiob XIX, 24). My, apokaliptyczne stadium dziejów. My, Jeremiaszowe
Treny:
...”Leży na ziemi po ulicach dziecię i starzec, panny moje i młodzieńcy moi polegli od miecza; pobiłeś ich w dzień zapalczywości twojej, pomordowałeś ich a nie sfolgowałeś...”
...”Wrzucili do dołu żywot mój, a przywalili mnie kamieniem. Wezbrały wody nad głową moją i rzekłem: Jużci po mnie!... Wzywam imienia Twego, o Panie, z dołu bardzo głębokiego... Widzisz, o Panie bezprawie, które mi się dzieje, osądźże sprawę moją... Oddajże im nagrodę Panie, według sprawy rąk ich! Dajże im zatwardziałe serce i przekleństwo swe na nich! Goń ich w zapalczywości, a zgładź ich, aby nie byli pod niebem Twoim, o Panie!” (Treny Jeremiaszowe, III).
Nad Europą stoi olbrzymi i wciąż rosnący widmowy Kościotrup. W jego pustych oczodołach świeci ogień niebezpiecznego gniewu, a palce zacisnęły się w kościstą pięść. I On, nasz Wódz i Dyktator, będzie nam dyktował prawa nasze i żądania.”
Źródło: Julian Tuwim, „My, Żydzi polscy...”, Fundacja SHALOM, 1993, s. 15-19