BIBLIOTEKA

Teksty źródłowe
Czas getta


Rozporządzenie starosty powiatowego w Łowiczu Dr. Schwendera na temat konieczności izolacji Żydów w gettach, 12 grudnia 1941 r. (fragmenty)

„W ostatnim czasie zdarzyły się liczne wypadki zachorzeń (sic!) mieszkańców powiatu łowickiego na tyfus plamisty. Stwierdzono, że roznosicielami tej choroby są żydzi. Celem zapobieżenia roznoszenia się tej choroby polecam, aby każdy wałęsającego się żyda oddał w ręce najbliższego posterunku policji. Ponadto należy unikać wszelkiego kontaktu z żydami. Przez Urzędowego Lekarza zostało stwierdzone, że nawet po krótkiej rozmowie z żydówką pewien wieśniak, który już w międzyczasie zmarł, został zarażony tyfusem. Zwracam jeszcze raz uwagę na zarządzenie, że kara śmierci grozi każdemu, który udzieli schronienia żydom opuszczającym miejsce ich odosobnienia bez zezwolenia Władz, lub też w inny sposób okaże żydom swą pomoc. Spodziewam się, że każdy mieszkaniec powiatu łowickiego w swym własnym dobrze zrozumiałym interesie ze względu na swe własne zdrowie zastosuje się do wydanych zarządzeń i ogłoszeń.”

Źródło: „Polacy i Żydzi 1939 – 1945”, Warszawa 1971, s. 87


Uzasadnienie utworzenia getta w Warszawie wygłoszone przez Ludwiga Fischera (gubernatora dystryktu warszawskiego) na konferencji u generalnego gubernatora Hansa Franka 3 kwietnia 1941 r.

„Istnieją trzy przyczyny, które spowodowały utworzenie zamkniętej dzielnicy żydowskiej: natury politycznej, gospodarczej i sanitarnej. Z punktu widzenia politycznego trzeba było wyeliminować wpływ Żydów na ludność polską, który nastawiał ją przeciw Niemcom i powodował sabotowanie wszystkich zarządzeń władz niemieckich. [...] Nie można było przeprowadzić zarządzenia w sprawie nadzoru cen, gdyż Żydzi uniemożliwiali jego wykonanie. Na odcinku gospodarczym rozbudowa uporządkowanej ekonomiki była możliwa tylko po uprzednim usunięciu elementów żydowskich. Izolowanie żydowskiej części ludności ze względów zdrowotnych było niezbędne do skutecznego zwalczania epidemii. Jak długo Żydzi poruszali się swobodnie, zachodziło ciągłe niebezpieczeństwo rozszerzania się tyfusu plamistego. Okazało się, że od czasu zamknięcia gett ilość zachorowań na tyfus plamisty znacznie się zmniejszyła.”

Źródło: Artur Eisenbach, „Hitlerowska polityka Zagłady Żydów“, Warszawa 1961, s. 215-214-215


Fragmenty rozporządzenia Ludwiga Fischera (gubernatora dystryktu warszawskiego) skierowanego do mieszkańców Warszawy na temat utworzenia getta.

„1. Na podstawie rozporządzenia o ograniczeniach pobytu w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 13 września 1940 r. (Dz. Rozp. G. G. I, str. 288) tworzy się w mieście Warszawie dzielnicę żydowską, w której mają zamieszkać Żydzi, mieszkający w Warszawie lub przesiedlający się do niej. Następujące ulice odgradzają dzielnicę żydowską od pozostałego obszaru miasta: [...] 2. Polacy zamieszkujący w dzielnicy żydowskiej mają przenieść się do dnia 31 X 1940 r. do pozostałego obszaru miasta. Urząd mieszkaniowy polskiego zarządu miejskiego dokonuje przydziału mieszkań. [...] Polakom nie wolno się osiedlać w dzielnicy niemieckiej. 3. Żydzi mieszkający poza dzielnicą żydowską maja przesiedlić się do dzielnicy żydowskiej do dnia 31 X 1940 r. Wolno im zabrać ze sobą tylko pakunek uchodźczy i pościel. Przydziału mieszkań dokonuje starszy Rady Żydowskiej.”

Źródło: „Eksterminacja Żydów na ziemiach polskich w okresie okupacji hitlerowskiej. Zbiór dokumentów”, zebrali i opracowali T. Berenstein, A. Eisenbach, A. Rutkowski, Warszawa 1957, dok. nr 43, s. 95-99


Fragmenty telefonogramu Rainharda Heydricha do dowódców grup operacyjnych Policji Bezpieczeństwa dotyczący tworzenia Judenratów z 21 września 1939 r.

„1) W każdej gminie żydowskiej należy ustanowić żydowską Radę Starszych (ein jűdischer Ältestenrat), którą w miarę możności należy utworzyć z pozostałych na miejscu osobistości i rabinów. [...] Radę należy obarczyć pełną odpowiedzialnością w całym tego słowa znaczeniu za dokładne i terminowe wykonanie wszelkich wydanych lub wydawanych poleceń. [...]
3) Rady Żydowski (die Judenräte) winny przeprowadzić w swoich rejonach pomocniczy spis ludności żydowskiej [...]
4) [...] Trzeba je następnie obarczyć osobistą odpowiedzialnością za ewakuację Żydów z prowincji. [...]
5) Rady Starszych w miastach będących punktami koncentracji powinny być odpowiedzialne za dostarczenie odpowiednich pomieszczeń Żydom przybywającym z prowincji. [...]
6) Rady Starszych należy także obarczyć odpowiedzialnością za odpowiednie żywienie Żydów w czasie transportowania ich do miast. [...]”

Źródło: „Eksterminacja Żydów na ziemiach polskich w okresie okupacji hitlerowskiej. Zbiór dokumentów”, zebrali i opracowali T. Berenstein, A. Eisenbach, A. Rutkowski, Warszawa 1957, dok. nr 1, s. 21-29


Fragmenty przemówienia Chaima Rumkowskiego, wygłoszonego do mieszkańców getta łódzkiego 4 września 1942 r., na temat wykonania nakazu dostarczenia na „przesiedlenie” 20 tys. dzieci i starców.

„Na getto spadł ogromny smutek. Żądają od nas, abyśmy oddali, co mamy najdroższego: dzieci i ludzi starych. [...] Nigdy nie przypuszczałem, że to moje ręce będą składały taką ofiarę na ołtarzu. Przypadło mi w losie, że muszę dziś wyciągnąć do was ramiona i błagać: bracia i siostry, ojcowie i matki – wydajcie mi swoje dzieci [...]
Wczoraj po południu dostaliśmy rozkaz, aby deportować 20 000 ludzi z getta. [...] Z myślą o tym – nie ilu zginie, ale ilu potrafimy uratować, ja i moi najbliżsi współpracownicy doszliśmy do wniosku, że jakkolwiek jest to dla nas straszne, musimy wziąć na siebie odpowiedzialność za wypełnienie tego dekretu. Ja muszę przeprowadzić tę krwawą operację. Ja muszę amputować członki, aby ratować ciało. Ja muszę odebrać wam dzieci, bo inaczej inni zginą wraz z nimi.”

Źródło: Rafael F. Scharf, „Co mnie i tobie Polsko.... Eseje bez uprzedzeń”, Kraków 1999, s. 287


Fragmenty pamiętnika Ludwiga Hirszfelda o małych szmuglerach w warszawskim getcie.

„Mury posiadają parę wylotów. U wylotu stoi straż, w miejscowej gwarze wacha. [...] Przy wasze od strony dzielnicy chmary oberwanych dzieci, po stronie aryjskiej – tłumy gapiów patrzących na widowisko. Te dzieci to żywiciele dzielnicy. Gdy Niemiec się odwraca, przebiegają na drugą stronę, gdzie zakupują trochę kartofli lub chleba, kładą pod łachmanki i tą samą drogą starają się wracać. Policja polska na ogół spogląda na to pobłażliwym okiem. Żydowscy policjanci walczą z sobą: żal im dzieci i widzą przecież, że one właściwie żywią dzielnicę, że bez nich niejeden umarł by z głodu. Te dzieci to nie tylko żywiciele dzielnicy, ale zwykle jedyne źródło utrzymania rodziny. [...]
Te dzieci przedłużyły życie pół miliona mieszkańców dzielnicy o rok. Jeśli kiedyś wystawi się pomnik zmarłym, zasługuje nań przede wszystkim to bohaterskie dziecko. Na pomniku tym należałoby wyryć słowa: «Nieznanemu dziecku - przemytnikowi».”

Źródło: Ludwik Hirszfeld, „Historia jednego życia”, Warszawa 2000, s. 281-283


Fragmenty dziennika Mary Berg o głodzie w getcie warszawskim.

„[12 czerwca 1941]
Getto staje się coraz bardziej zatłoczone; stale napływają nowi uchodźcy. Są to Żydzi z prowincji, których obrabowano ze wszystkiego, co posiadali. [...]
Ludzie ci są obdarci, bosi i mają tragiczne oczy głodnych. W większości to kobiety i dzieci. Przechodzą pod opiekę Gminy, która umieszcza ich w tzw. domach. Tam wcześniej czy później umierają. Odwiedziłam taki dom uchodźców. Jest to zdewastowany budynek. Ściany działowe wyburzono, by utworzyć wielkie sale; nie ma wygód, kanalizacja zniszczona. Pod ścianami prycze z desek nakryte szmatami. Tu i ówdzie leży brudna, czerwona pierzyna. Widziałam półnagie, brudne dzieci leżące apatycznie na podłodze. W kącie siedziała śliczna cztero czy pięcioletnia dziewczynka, płakała. Nie mogłam się powstrzymać, by nie pogłaskać jej zwichrzonych, jasnych włosów. Dziecko spojrzało na mnie wielkimi, niebieskimi oczami i powiedziało: „Jestem głodna”.

Źródło: Mary Berg, „Dziennik z getta warszawskiego”, Warszawa 1983, s. 73-74


Relacja Symchy Binem Motyla, jednego ze szmuglerów w getcie warszawskim, na temat szmuglu żywności do getta.

„Wydostałem się z getta dachami. Było to w sierpniu [1941 r] w nocy z soboty na niedzielę. [...] Udałem się do znajomego kupca szmuglera, który miał swoją metę na rogu Sosnowej i Złotej. W tym miejscu ulica Sosnowa była zamurowana, tak że narożny dom nr 10 należał do getta, zaś domy z ulicy Złotej były po stronie aryjskiej. Zwykle w nocy przyjmował on towar. [...]
Wyglądało to jak na jakimś filmie kryminalnym. Cała «obsada» mety a ja z nimi weszliśmy na poddasze oczekując wśród nocnej ciszy i w ciemnościach sygnału. O umówionej porze dało się słyszeć lekkie stąpanie po dachu i cichy zgrzyt, pochodzący z otwierania klapy na dachu przy kominie. Z góry zaświecono latarką i jakaś postać (w skarpetkach) bezszelestnie wsunęła się do środka [...] Był to łącznik strony aryjskiej. [...] Natychmiast przystawiono drabinę do otworu i tym razem zamiast ludzkiej postaci wsunął się worek jakiegoś zboża. Szybkim ruchem został on pochwycony przez stojącego na drabinie tragarza, ten podał go [...] innemu i po chwili worek ten znikł gdzieś w ciemnościach strychu. Po krótkiej chwili wsunął się drugi worek, za nim trzeci, czwarty i dziesiąty, poczym kolejno szły kosze z mięsem, drobiem, ćwiartki wołów, świń, skrzynie z jajami, paki masła, jakieś butelki, w końcu duże worki zieleniny, ziemniaki itd. Trwało to około godziny.”

Źródła: Barbara Engelking, Jacek Leociak, „Getto Warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście”, Warszawa 2001, s. 444


Henryka Łazowertówna, „Mały szmugler”

Przez mury, przez dziury, przez warty
Przez druty, przez gruzy, przez płot
Zgłodniały, zuchwały, uparty
Przemykam, przebiegam jak kot.

W południe, po nocy, o świcie
W zawieje, szarugę i skwar
Po stokroć narażam swe życie
Nadstawiam dziecinny swój kark.

Pod pachą zgrzebny worek
Na plecach zdarty łach
I młode zwinne nogi
A w sercu wieczny strach.

Lecz wszystko trzeba ścierpieć
I wszystko trzeba znieść
By Państwo mogli jutro
Do syta chleba mieć.

Przez mury, przez dziury, przez cegły
Po nocy, o świcie i w dzień
Zuchwały, zgłodniały, przebiegły
Przesuwam się cicho jak cień.

A jeśli dłoń losu znienacka
Dosięgnie mnie kiedyś w tej grze,
To zwykła jest życia zasadzka,
Ty, Mamo, nie czekaj już mnie.
Nie wrócę już do Ciebie
Nie dotrze z dala głos
Uliczny pył pogrzebie
Stracony dziecka los.

I tylko jedną prośbą
Na wargach grymas skrzepł
Kto tobie, moja Mamo
Przyniesie jutro chleb.


Emanuel Ringelblum o szmuglu żywności do getta warszawskiego.

„25 sierpnia 1941
Nieboszczyk adwokat Berenson uważał, że oswobodzone getto powinno w przyszłości wystawić pomnik nieznanemu szmuglerowi.
W tych dniach Henryka Łazowertówna recytowała po polsku piękny wiersz o szmuglerach. W walce z łobuzami, z żydowską, polską i niemiecką policją wykazują oni do prawdy jakąś nadludzką odwagę. Na szczególne współczucie zasługują ci najmłodsi szmuglerzy, którzy niby szczury przemykają się przez otwory ściekowe przy bramach. Nie sposób opisać, ile odwagi wykazują przy przedostawaniu się na tamtą stronę, gdzie znęca się nad nimi polska policja oraz łobuzeria. Jakże często się zdarza, że straż zabiera im cały dobytek. Kilka tygodni temu na własne oczy widziałem taki oto obraz: Na rogu Chłodnej i Żelaznej jakiś chłopczyk lamentował, wyrywał sobie włosy i drżał cały jak w febrze. Patrzył błagalnie na straż, która mu zagrabiła jego worek. Płacz dziecka nie wywarł żadnego wrażenia na okrutnym żandarmie. Nie tak dawno aresztowano policjanta żydowskiego za udział w szmuglu. Nadeszła już z Oświęcimia depesza o jego śmierci. Słyszałem o pewnym dziewięcioletnim szmuglerze, który grywa stale w karty po 50 zł.”

Źródło: Emanuel Ringelblum, „Kronika getta warszawskiego. Wrzesień 1939 – styczeń 1943”, Warszawa 1983, s. 306-307


Emanuel Ringelblum o komitetach domowych w getcie warszawskim.

„W pracy pt. «Historia Komitetu Domowego na Nalewkach 23» opisano założenie i działalność jednej z najbardziej godnych uwagi instytucji w Warszawie w okresie wojny. Komitety Domowe przekształciły się z czasem z komórek pomocy społecznej w instytucje o charakterze publicznym, wypełniając wiele funkcji natury administracyjnej. Komitety Domowe odgrywały poza tym rolę kulturalno-społeczną, organizując najrozmaitsze imprezy kulturalno-oświatowe i rozrywkowe. Nie było ani jednego zagadnienia w życiu Żydów w czasie wojny, które nie byłoby związane z Komitetami Domowymi. Troszczyły się one o uchodźców, o powracających z obozów, patronowały różnym instytucjom dziecięcym, dbały o czystość kamienicy, okazywały konstruktywną pomoc sąsiadom, likwidowały najrozmaitsze scysje i spory między sąsiadami, głównie zaś interesowały się losem głodujących lokatorów, którzy zwracali się do Komitetów Domowych z każdą ważniejszą potrzebą. Pani dr Celina Lewin opisała jeden z najstarszych i najlepiej zorganizowanych Komitetów Domowych, który prowadził przez długie miesiące własną stołówkę i zakupił nawet, w czasie bombardowania, pompę motorową za 7000 złotych.”

Źródło: Emanuel Ringelblum, „Kronika getta warszawskiego. Wrzesień 1939 – styczeń 1943”, Warszawa 1983, s. 489


Relacja Marka Edelmana na temat akcji wysiedleńczej z getta warszawskiego latem 1942 r.

„A Niemcy, nie przebierając w środkach, stosują nowy chwyt propagandowy. Przyrzekają i dają każdemu ochotniczo zgłaszającemu się do wyjazdu 3 kg chleba i 1 kg marmolady. To wystarcza. Dalej już propaganda i głód robią swoje. Pierwsza daje do ręki niezbity argument przeciwko wszelkim «bajkom» o komorach gazowych («bo po cóż by dawali chleb, gdyby chcieli mordować»), głód – jeszcze mocniejszy, przysłania wszystko obrazem trzech brązowych, wypieczonych bochenków. Ich smak już prawie wyczuwalny, bo przecież oddziela cię od nich tylko krótka droga z domu na Umschlagplatz, z którego odchodzą wagony, sprawia, że oczy przestają widzieć, co czeka na końcu drogi; ich zapach, znany, dobry, odurza, mąci myśl, która przestaje rozumieć to, co na pozór takie oczywiste. Zdarzają się dni, kiedy setki ludzi odchodzą z Umschlagu i po kilka dni czekają na kolejkę na wyjazd. Tylu jest chętnych do otrzymania 3 kg chleba, że transporty, odchodzące już teraz 2 razy dziennie z liczbą 12 tysięcy, nie mogą ich pomieścić.
Pętla dookoła getta zaciska się coraz bardziej. W krótkim czasie zostaje oczyszczone i opróżnione z mieszkańców całe tzw. małe getto. W ciągu 10 dni wszyscy «ochotnicy», internaty (dzieci Korczaka) i punkty uchodźców zostają zabrane i zaczynają się systematyczne «blokady» domów i ulic. Ludzie z plecakami uciekają z ulicy na ulicę, starają się ominąć przewidywany teren blokady.
Zgodnie biorą w niej udział żandarmi, Ukraińcy i żydowska policja. Role są podzielone, składnie, porządnie: żandarmi otaczają ulicę.
Ukraińcy przed nimi ciasnym łańcuchem oplatają domy, policja żydowska wchodzi na podwórza i zwołuje wszystkich mieszkańców - «Wszyscy Żydzi schodzą na dół, 15 kg bagażu. Kto nie zejdzie, będzie rozstrzelany»... I jeszcze raz. Po kolei ze wszystkich klatek zbiegają ludzie. Nerwowo, w biegu narzucają na siebie co się da. Niektórzy idą tak, jak stali, czasem prosto z łóżek, inni mają na sobie wszystko, co możliwe, plecaki, tłumoki, garnki. [...] Drżący ustawiają się w grupy przed domem. Usiłują zyskać sobie policjantów. Mówić nie wolno. Z następnych domów wychodzą takie same grupy drżących, zrozpaczonych ludzi i dołączają się do pierwszej. Żandarm kiwa karabinem na przypadkowego przechodnia, który za późno ostrzeżony, nie zdołał uciec z nieszczęsnej ulicy. Policjant żydowski, ciągnąc za rękaw czy kark, dołącza go do uformowanego przed domem szeregu. Jeżeli policjant jest przyzwoity, drugą ręką odbiera skreśloną w pośpiechu karteczkę z adresem rodziny. [...]
Bo droga na Umschlag jest daleka. Plac «przesiedleńczy» - miejsce, z którego odchodzą wagony – mieści się na samym skraju getta, na ulicy Stawki. Otaczające go wysokie mury, pilnie strzeżone przez żandarmów, przerywają się w jednym tylko wąskim miejscu. Tym wejściem właśnie wprowadza się grupy bezradnych, bezsilnych ludzi. Wszyscy mają w ręku jakieś papiery, karty pracy, legitymacje. Stojący przy wejściu żandarm rzuca na nie okiem. «Rechts» - to znaczy życie. «Links» - to znaczy śmierć. Chociaż z góry wiadomo, że nie pomogą żadne perswazje, każdy próbuje wykazać swą nieodzowność dla niemieckiej produkcji, dla niemieckiego zwierzchnika i wyżebrać małe słówko «rechts». [...]
Fala ludzka napływa, rośnie, zalewa plac, trzy duże, trzypiętrowe budynki poszkolne. Ludzi jest więcej, niż wymaga tego czterodniowy nawet kontyngent, ludzie są na zapas. Po 4-5 dni czekają na załadowanie do wagonów. Ludzie wypełniają każdą wolna przestrzeń, cisną się do gmachów, biwakują w pustych salach, korytarzach, na schodach. Brudne, lepkie błoto zalewa podłogi. Wody w kranach nie ma, ubikacje są zatkane. Co krok noga grzęźnie w kale. Zapach potu i moczu dławi w gardle. Noce są zimne, w oknach nie ma szyb. Niektórzy mają na sobie tylko koszule nocne, szlafroki.
Drugiego dnia głód gryzie już żołądek bolesnymi skurczami, zeschnięte, popękane wargi męczą się bez kropli wody. Dawno już skończyły się czasy trzech bochenków chleba. Dzieci rozpalone, spocone, leżą bezsilnie w ramionach matek. Dorośli kurczą się w sobie, maleją, szarzeją. [...]
Możliwości wyjścia z Umschlagu istnieją, ale są kroplą w morzu wobec tysięcznego tłumu oczekującego ratunku. Niemcy sami stworzyli te możliwości, przenosząc do jednego z budynków szpitalik dziecięcy z «małego getta» i tworząc w swej złośliwości wobec skazanych na śmierć małe ambulatorium dla nagłych wypadków. Co dzień rano i wieczorem zmieniają się drużyny pracowników w białych fartuchach, z dowodami pracy w ręku. Wystarczy ubrać więc kogoś w biały fartuch, a łatwo już wyprowadzić go z ekipą pielęgniarek i lekarzy. Pielęgniarki biorą dzieci na ręce, podając je za swoje. Gorzej jest ze starcami. Tych można tylko odesłać na cmentarz lub do szpitala dla dorosłych, na co znów, nie wiadomo dlaczego, pozwalają Niemcy. W karetkach pogotowia lub trumnach przemyca się więc owych, zdrowych ludzi poza obręb Umschlagu. Niemcy zaczęli jednak sprawdzać karetki i stan zdrowia «chorych». Wobec tego, żeby dowód był namacalny, w małym pokoiku w ambulatorium, bez znieczulenia, na żywo łamie się nogi owym wybranym starcom i staruszkom, którzy dzięki tej lub innej prośbie czy protekcji przeznaczeni zostają na chwilowe odroczenie śmierci.
Poza tymi sposobami «pomaga» też ludziom na własną rękę policja żydowska, biorąc «od głowy» za wyprowadzenie bajońskie sumy w pieniądzach, złocie, kosztownościach. Ci, których uratowano, a było ich przecież stosunkowo tak mało, wracają tu najczęściej po raz drugi i trzeci, by wreszcie zginąć w nieubłaganej głębi wagonów.”

Źródło: Marek Edelman, „Getto walczy. (Udział Bundu w obronie getta warszawskiego), [w] Władysław Bartoszewski, Marek Edelman, „Żydzi Warszawy 1939 – 1943”, Lublin 1993, s. 139-142


  
Anna Woźniak