BIBLIOTEKA

Teksty źródłowe
Endlösung – „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”


Fragmenty rozkazu Rainharda Heydricha nr 1, wydanego 29 czerwca 1941 r. do dowódców Einsatzgruppen w sprawie tzw. „akcji samooczyszczających” i roli, jaką w ich trakcie mają odgrywać niemieckie formacje wojskowe i policyjne.

„[...] Nie należy stawiać przeszkód dążeniom do samooczyszczania występującym w antykomunistycznych i antyżydowskich kręgach na nowo zajętych obszarach. Przeciwnie, należy je wywoływać, nie pozostawiając śladów, intensyfikować, jeśli to potrzebne, oraz kierować na odpowiednie tory, w taki sposób, żeby miejscowe «koła samoobrony» nie mogły później powoływać się na rozporządzenia lub udzielone polityczne przyrzeczenia. [...]
Tworzenia stałych oddziałów samoobrony z centralnym kierownictwem należy na początku unikać; zamiast nich celowe jest wywoływanie miejscowych pogromów, w sposób wyżej przedłożony.”

Źródło: Tomasz Szarota, „U progu zagłady. Zajścia antyżydowskie pogromy w okupowanej Europie. Warszawa, Paryż, Amsterdam, Antwerpia, Kowno”, Warszawa 2000, s. 294-295


Fragment rozkazu Rainharda Heydricha nr 2, wydanego 1 lipca 1941 r. do dowódców Einsatzgruppen o wciąganiu Polaków do akcji antyżydowskich na zajmowanych terenach wschodniej Polski.

„Rozkaz nr 2:
Polacy mieszkający na nowo zajętych, szczególnie byłych polskich terenach, z powodu swoich doświadczeń powinni się okazać [nastawieni] zarówno antykomunistycznie, jak i antyżydowsko.
Jest więc oczywiste, że akcje oczyszczania mają objąć głównie bolszewików i Żydów. O polskiej inteligencji itd. będzie się można wypowiedzieć później, chyba że w poszczególnych przypadkach z powodu grożącej zwłoki [byłoby] konieczne podjęcie natychmiastowych środków.

Jest także oczywiste, że nie trzeba początkowo wciągać do akcji oczyszczania nastawionych w ten sposób Polaków, zwłaszcza że są oni jako element inicjujący szczególnie ważni (jednak tylko do pewnego stopnia, zgodnie z miejscowymi uwarunkowaniami) zarówno jeśli chodzi o pogromy, jak i jako informatorzy.
Taktyka, którą proponuję, oczywiście rozciąga się także na wszystkie podobnego typu przypadki. [...]”

Źródło: Andrzej Żbikowski, „U genezy Jedwabnego. Żydzi na kresach Północno-Wschodniej II Rzeczypospolitej wrzesień 1939 – lipiec 1941”, Warszawa 2006, s. 169


Relacja żołnierza 101 Batalionu Policji na temat egzekucji Żydów w Józefowie koło Biłgoraja 13 VII 1942 r.

„Major Wihelm Trapp [dowódca batalionu] oświadczył, iż na miejscu, w którym się znajdujemy, mamy przeprowadzić masową egzekucję przez rozstrzelanie, i wyraźnie powiedział, iż ci, których mamy rozstrzelać, to Żydzi. W czasie wystąpienia polecił, żebyśmy pomyśleli o naszych żonach i dzieciach w ojczyźnie, które musiały znosić bombardowania lotnicze. Musimy szczególnie zachować w pamięci fakt, że wiele kobiet i dzieci straciło życie na skutek tych bombardowań. Myślenie o tych sprawach ułatwi nam wykonanie rozkazu w czasie nadchodzącej akcji. Major Trapp stwierdził, iż akcja ta nie jest w jego stylu, ale że otrzymał takie rozkazy od wyższego dowództwa.
[...]
Żydów tych przyprowadzono do lasu z polecenia sierżanta Steinmetza. My szliśmy z Żydami. Po przejściu dwustu metrów Steinmetz zarządził, by Żydzi położyli się rzędem obok siebie na ziemi. Chciałbym wspomnieć teraz, że były tam jedynie kobiety i dzieci. Dzieci miały mniej więcej po dwanaście lat... Musiałem zastrzelić starą, ponad sześćdziesięcioletnią kobietę. Pamiętam, jak powiedziała mi coś o tym, bym zrobił to szybko... Obok mnie był policjant Koch... Musiał zastrzelić małego chłopca w wieku około dwunastu lat. Powiedziano nam wyraźnie, by trzymać lufę pistoletu dwadzieścia centymetrów od głowy. Najwyraźniej Koch tak nie zrobił, gdyż zanim opuściliśmy miejsce egzekucji, inni koledzy śmiali się ze mnie, ponieważ kawałki mózgu dziecka zabrudziły mi rękaw i nadal tam były. Kiedy zapytałem, dlaczego się śmieje, Koch odparł, wskazując na mózg na moim rękawie: «To mózg mojego Żydka». Mówił to z wyraźną dumą...”

Źródło: Daniel Jonah Goldhagen, „Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy i Holocaust”, Warszawa 1999, s. 196, 203


Fragment zeznania Kurta Möbiusa, byłego funkcjonariusza batalionu policji w Chełmnie, na temat motywacji udziału w masowych mordach Żydów, złożonego w czasie procesu 8 XI 1961 r.

Chciałbym dodać, że nie przyszło mi do głowy, iż rozkazy te mogą być niesprawiedliwe. Wiem, że obowiązkiem policji jest obrona niewinnych obywateli, ale wówczas żywiłem przekonanie, że Żydzi byli ludźmi winnymi. Wierzyłem w to, co głosiła propaganda, iż byli wszyscy kryminalistami i podludźmi oraz że stanowili przyczynę upadku Niemiec po pierwszej wojnie światowej. Dlatego nie powstała w mojej głowie myśl, że można odmówić wykonania lub uchylić się od rozkazu udziału w eksterminacji Żydów.

Źródło: Daniel Jonah Goldhagen, „Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy i Holocaust”, Warszawa 1999, s. 167


Relacja niemieckiego inżyniera budowlanego Hermanna Friedricha Gräbe o masowych egzekucjach Żydów w Dubnie na Wołyniu 5 października 1942.

„ Gdy 5 października 1942 roku przybyłem do biura budowy w Dubnie mój majster Hubert Mönnikes, [...] opowiedział mi, że w pobliżu budowy w trzech wielkich rowach, z których każdy miał długość 30 metrów i był głęboki na 3 metry, rozstrzeliwano Żydów z Dubna. Dziennie uśmiercano 1500 osób. Wszyscy żyjący jeszcze do czasów akcji w Dubnie Żydzi w liczbie około 5000 osób mieli być zlikwidowani.
W towarzystwie Mönnikesa pojechałem na budowę i w jej pobliżu ujrzałem wielkie nasypy. Każdy miał długość około 30 metrów i wysokość mniej więcej dwóch metrów. Przed nasypami stało kilka ciężarówek. Ludzie z tych ciężarówek byli poganiani przez uzbrojonych policjantów ukraińskich pod nadzorem esesmana. Policjanci na ciężarówkach stanowili straż i jeździli od rowu do rowu. Wszystkie ofiary nosiły na ubraniach z przodu i z tyłu żółtą oznakę żydowską.
Mönnikes i ja podeszliśmy do samych rowów. Nikt nam w tym nie przeszkadzał. W pewnym momencie usłyszałem oddawane w krótkich odstępach strzały karabinowe dochodzące zza jednego z tych nasypów. Ludzie, którzy schodzili z ciężarówek, mężczyźni, kobiety i dzieci w różnym wieku, musieli się rozbierać na rozkaz esesmana, który miał w ręku pejcz. W określonym miejscu kładli odzież posortowaną na buty, bieliznę i ubrania wierzchnie. Widziałem stos butów składający się z 800 do 1000 par, sterty bielizny i ubrań. Bez płaczu i krzyku ci rozebrani ludzie stali dookoła, trzymając się w grupach rodzinnych, całowali się na pożegnanie i czekali na znak innego esesmana, który stał nad brzegiem dołu, także trzymając pejcz. Podczas 15 minut, gdy stałem w pobliżu, nie słyszałem ani jednej skargi lub prośby o litość. Obserwowałem rodzinę złożoną z ośmiu chyba osób, kobietę i mężczyznę w wieku pięćdziesięciu lat, ich dzieci, mniej więcej jednoroczne, ośmio- i dziesięcioletnie oraz dwie dorosłe córki w wieku 20-24 lata. Stara kobieta o śnieżnobiałych włosach trzymała na ręku roczne dziecko, nucąc mu coś i zabawiając. Dziecko śmiało się zadowolone. Rodzice przypatrywali się tej scenie ze łzami w oczach. Ojciec trzymał za rękę chłopca może dziesięcioletniego, i cicho coś do niego mówił. Chłopcu łzy cisnęły się do oczu. Ojciec wskazał ręką na niebo, pogładził go po głowie i wydawał się coś mu tłumaczyć. Nagle jeden z esesmanów stojących nad dołem krzyknął w stronę swego kolegi. Ten szybko odliczył dwadzieścia osób i kazał im się ustawić za wałem rozkopanej ziemi. Rodzina, o której wspomniałem, znajdowała się między nimi. Pamiętam doskonale smukłą, czarnowłosą dziewczynę, która, mijając mnie rzekła wskazując na siebie: «Mam dwadzieścia trzy lata.»
Obszedłem wówczas usypisko ziemi i stanąłem nad ogromnym grobem. Ludzie leżeli pokotem jeden przy drugim, poukładani warstwami, tak że widać było tylko ich głowy. Ramiona prawie wszystkich skąpane były we krwi broczącej z czaszek. Niektórzy z rozstrzelanych dawali jeszcze znaki życia. Kilku z nich wznosiło swe ramiona i ruszało głową na znak, że są żywi. Głęboki dół był już w dwóch trzecich zapełniony ciałami. Moim zdaniem znajdowało się w nim około tysiąca zwłok. Rozejrzałem się, aby zobaczyć tego, który rozstrzeliwał tych ludzi. Był to esesman. Siedział na krawędzi po wyższej stronie rowu ze spuszczonymi nogami. Na kolanach trzymał pistolet maszynowy i palił papierosa.
Rozebrani do naga ludzie schodzili kilka kroków w dół po stopniach wyżłobionych w gliniastej ścianie rowu i stąpając po głowach leżących tam ofiar, kierowali się ku miejscu które wskazał im esesman. Potem kładli się na ciałach zabitych i rannych. Niektórzy ściskali serdecznie żyjących i coś im szeptem mówili. Potem usłyszałem strzały. Spojrzałem w dół i zobaczyłem drgające jeszcze ciała i inne już nieruchome, leżące na zwłokach ludzi rozstrzelanych przed nimi.
Zbliżała się już następna grupa. Zeszli w dół do rowu, położyli się na ciałach dopiero co rozstrzelanych i też zostali zabici. Gdy wracając okrążyłem nasyp, ujrzałem nowy transport, który właśnie przybył. Tym razem były to osoby chore i słabowite. Nadzy ludzie rozbierali jakąś starą, przeraźliwie chudą kobietę, którą podtrzymywały inne osoby. Widocznie kobieta ta był sparaliżowana. Nadzy ludzie przenieśli ją poza nasyp. Odszedłem wraz z Mönnikkesem i wróciłem samochodem do Dubna."

Źródło: Joe J. Heydecker, Johannes Leeb, „Proces w Norymberdze”, Warszawa 2006, s. 379-380


Relacja żołnierza niemieckiego o poszukiwaniach i rozstrzelaniu ukrywających się Żydów w lasach pod Parczewem jesienią 1942 r i wiosną 1943 r.

„Powiedziano nam, że w lasach znajduje się wielu Żydów, dlatego wyruszyliśmy przeszukiwać okolicę w zwartym szeregu, lecz nikogo nie mogliśmy znaleźć – niewątpliwie Żydzi byli bardzo dobrze ukryci. W takiej sytuacji przeczesaliśmy lasy ponownie. Dopiero wtedy zauważyliśmy pojedyncze rury kominów sterczące z ziemi. Odkryliśmy, że Żydzi ukrywają się w podziemnych schronieniach. Wyciągnięto ich bez problemów, tylko w jednej ziemiance Żydzi stawiali opór. Niektórzy moi towarzysze zeszli pod ziemię, ażeby powyciągać stamtąd uciekinierów, których następnie rozstrzelano. [...] Żydzi musieli kłaść się twarzą do ziemi, a egzekucji dokonano strzałem w szyję. Nie pamiętam, kto znajdował się w drużynie egzekucyjnej. Myślę, że po prostu mężczyźni stojący najbliżej schwytanych otrzymali rozkaz ich zabicia. Rozstrzelano około 50 Żydów, w tym kobiety i mężczyzn w rozmaitym wieku, gdyż w ziemiankach ukrywały się całe rodziny. [...] Egzekucje odbywały się publicznie. Nie sformowano kordonu, gdyż tuż przy miejscu rozstrzeliwania zebrała się grupa Polaków z Parczewa. Otrzymali oni później rozkaz, wydany zapewne przez Hoffmanna, aby pochować zastrzelonych Żydów w nie dokończonym bunkrze.”

Źródło: Christopher R. Browning, „Zwykli ludzie. 101. Policyjny Batalion Rezerwy i ostateczne rozwiązanie w Polsce”, Warszawa 2000, s. 135-136


Likwidacja getta w Szczebrzeszynie w 1942 r. we wspomnieniach Zygmunta Klukowskiego

„25 III 1942
Bardzo zaostrzył się kurs w stosunku do Żydów. Z różnych stron dochodzą wiadomości o wysiedlaniu ich na wschód.

26 III 1942
Ze wszystkich stron dochodzą wiadomości o niesłychanych gwałtach dokonywanych na Żydach. Koleją przewożą całe pociągi Żydów z Czechosłowacji, z Niemiec i ostatnio nawet z Belgii. U nas też wysiedlają Żydów z różnych miasteczek i miast i wiozą przeważnie gdzieś w okolice Bełżca. Słyszałem dziś opowiadanie o tym, co robili z Żydami w Lublinie. Trudno uwierzyć, że to była prawda.

29 III 1942
Żydzi wysyłają specjalnych posłańców aryjczyków na wywiady... Dziś wyprawiono posłańca do Bełżca, żeby się dowiedzieć co się tam dzieje. Żydzi w miasteczku są zupełnie zdezorientowani, nie wiedzą co robić, czy się ukrywać, czy siedzieć spokojnie i czekać.

8 IV 1942
Wśród Żydów straszne przygnębienie. Wiemy już teraz z całą pewnością, że codziennie przychodzi do Bełżca jeden pociąg od strony Lublina i jeden od Lwowa, po 20 kilka wagonów każdy. Tu Żydów wysadzają, zapędzają poza ogrodzenie z drutu kolczastego i zabijają.

11 IV 1942
Żydzi otrzymali wiadomość - a wywiad mają dobry - że dziś wywieziono Żydów z Chełma i po wyładowaniu ich w Bełżcu pusty pociąg, tzw. Judenzug, poszedł do Zamościa... U nas w miasteczku przerażenie nie do opisania... Wszyscy są przekonani, że lada dzień będzie tak samo i w Szczebrzeszynie.

12 IV 1942
Z Zamościa różnymi drogami dotarły do nas wiadomości, że działy się tam - jak to było do przewidzenia - straszne rzeczy. Wywieziono, jak mówią, około 2500 Żydów. Paruset zabito na miejscu... Wśród naszych Żydów nastrój wręcz paniczny.

13 IV 1942
Noc przeszła spokojnie, lecz panika wśród Żydów jeszcze bardziej się wzmogła. Od rana oczekiwali lada godzina zjawienia się żandarmów i gestapowców. Znaczna część Żydów gdzieś znikła - wyszła za miasto lub ukryła się nie wiadomo gdzie. Niektórzy gorączkowo coś wynosili, załatwiali jakieś swoje pilne sprawy. Na miasto wyległy wszelkie szumowiny, zjechało się sporo furmanek ze wsi i wszystko to niemal cały dzień stało w oczekiwaniu, kiedy można będzie przystąpić do rabunku. Z różnych stron dochodzą wiadomości o skandalicznym zachowaniu się części ludności polskiej i rabowaniu opuszczonych żydowskich mieszkań. Pod tym względem miasteczko nasze z pewnością nie będzie w tyle.

8 V 1942
Dziś przeżyliśmy okropny dzień. Nie mogę przyjść do siebie i ochłonąć z wrażenia... Około godziny 3 po południu zaczęło się w mieście istne piekło. Przyjechało z Zamościa paru uzbrojonych gestapowców. Najpierw zażądali stawienia się w ciągu godziny 100 Żydów do pracy, po czym przy pomocy miejscowej żandarmerii zaczęli wśród Żydów swą krwawą robotę. Strzały było słychać bez ustanku. Strzelano do ludzi jak do kaczek, zabijano też po mieszkaniach, bez wyboru, mężczyzn, kobiety i dzieci. Liczby zabitych i rannych niepodobna obliczyć ściśle. Z pewnością można powiedzieć jedynie to, że nie było ich mniej niż sto... Przed oczami wciąż widzę wóz z rzuconymi byle jak trupami zabitych. Żydówkę słaniającą się w niemej rozpaczy z nieżywym dzieckiem na ręku, na noszach przed szpitalem skrwawionych rannych, do których nie wolno mi było nawet podejść.

9 V 1942
Dziś o świcie niektórzy Żydzi zaczęli uciekać z miasta, inni stali na drogach i zatrzymywali ich żeby nie ściągnąć na siebie jeszcze większego nieszczęścia... Zachowanie się pewnej części ludności polskiej pozostawiało wiele do życzenia. Śmiano się, żartowano, wielu łazików poszło na tzw. „zatyły” czyli do dzielnicy żydowskiej, wypatrując czy nie da się czegoś rabować w opuszczonych domach.

8 VIII 1942
Dochodzi godzina 7 wieczór. Przez cały dzień od południa chodzą po mieście żandarmi, gestapowcy, żołnierze z Sonderdienstu, policjanci granatowi, woźni z magistratu, członkowie Judenratu, milicjanci żydowscy wyszukują po domach Żydów, wyciągają z rozmaitych kryjówek i pędzą do hali. Wygląd Żydów okropny, przeważnie w łachmanach, kobiety z małymi dziećmi na rękach. Na twarzach maluje się wprost zwierzęcy strach i beznadziejna rozpacz... Przed godziną 8 wieczór zaczęto wyprowadzać Żydów z hali. Niektórzy rzucili się do ucieczki, wszczęła się wówczas gęsta, bezładna strzelanina, m.in. wzdłuż naszej ulicy. Wśród ludności polskiej dość licznie zebranej na ulicach, powstał straszny popłoch, wszystko co żyje zaczęło uciekać co sił i chować się do domów. Wkrótce potem poprowadzono, a raczej popędzono, wszystkich Żydów w kierunku stacji kolejowej, trochę kobiet i niedołężnych starców jechało na końcu, na kilku furmankach. Ociągających się bito pałkami, batem itp. Widziałem wszystko na własne oczy - stałem na murze szpitalnym przy samej szosie. Było to tak wstrząsające, tak straszliwie nieludzkie, że trudno opisać.

20 VIII 1942
Rzadko przejdzie dzień, żeby nie zastrzelono kilku Żydów. Ludzie tak do tego przywykli, że już nie przejmują się tym tak jak przedtem.

21 X 1942
Od godziny 6 rano rozpoczęła się akcja przesiedlania Żydów, a właściwie likwidowania ich w Szczebrzeszynie. Przez cały dzień do zmroku, działy się niesamowite rzeczy. Uzbrojeni żandarmi, SS i policjanci granatowi uganiali się po mieście tropiąc i wyszukując Żydów. Spędzono ich na rynek i grupowano pod ratuszem. Wydobywano ich z najrozmaitszych kryjówek, rozbijano bramy, drzwi, wywalano okiennice, do niektórych piwnic i mieszkań wrzucano ręczne granaty. Strzelano z rewolwerów, karabinów i karabinów maszynowych ustawionych w różnych miejscach. Bito, kopano i w ogóle znęcano się w nieludzki sposób. O godzinie 3 wyprowadzono z miasta około 900 Żydów - mężczyzn, kobiet i dzieci. Popędzono ich pałkami, kolbami, cały czas strzelano. Tylko członkowie Judenratu i żydowskiej policji jechali na furmankach. Po wyprowadzeniu ich akcja jeszcze nie ustała. Łapano ukrywających się w dalszym ciągu. Obębniono na mieście, że za przechowywanie Żydów lub ich rzeczy grozi kara śmierci, z ujawnienie kryjówek żydowskich obiecywano specjalne nagrody. Złapanych Żydów rozstrzeliwano na miejscu, bez żadnego pardonu. Ludność polską zapędzono do grzebania zabitych. Ilu ich jest - trudno powiedzieć. Obliczają, że od 400 do 500.
Nie potrafię opisać co się działo, trzeba mieć specjalne zdolności literackie, żeby dać należyty, prawdziwy obraz okrutnego barbarzyństwa Niemców. Nigdy nikomu nawet się nie śniło, że coś podobnego jest możliwe. Jestem wytrącony z równowagi, nie mogę sobie miejsca znaleźć, nie mogę nic robić.

22X 1942
Obcy żandarmi i SS-owcy wyjechali wczoraj. Dzisiaj działają nasi żandarmi i granatowi policjanci, którym kazano zabijać na miejscu każdego złapanego Żyda. Rozkaz ten wykonują bardzo gorliwie... W ogóle ludność polska nie zachowywała się poprawnie. Niektórzy brali bardzo czynny udział w tropieniu i wynajdywaniu Żydów. Wskazywali gdzie są ukryci Żydzi, chłopcy uganiali się nawet za małymi dziećmi żydowskimi, które policjanci zabijali na oczach wszystkich.

23 X 1942
Tymczasem w Szczebrzeszynie działało gestapo przy pomocy miejscowych żandarmów, granatowych policjantów i przy czynnym udziale niektórych obywateli miasta. Popisywał się też młody policjant z Sułowa, Matysiak. Woźny Skórzak nie mając karabinu ani rewolweru, siekierą rąbał głowy wyciąganych z kryjówek Żydów. Inni cywile z amatorstwa też gorliwie pomagali, wyszukiwali Żydów, pędzili ich do magistratu lub na posterunek, bili, kopali itp.

26 X 1942
Wczoraj, w niedzielę, przez cały dzień nieliczni cywile wyłapywali Żydów i odprowadzali ich do aresztu przy magistracie... I w dalszym ciągu tropiono wszędzie Żydów. Widziałem jak w pobliżu szpitala, w zabudowaniach znanych powroźników Dymów, wynaleziono i wyprowadzono 50 Żydów. Liczyliśmy gdy pędzono ich do aresztu. Tłum gawiedzi stał i przyglądał się. Niektórzy „z amatorstwa” pomagali: rozbijali dachy i ściany szukając Żydów, a potem bili ich pałkami... Ludność z otwieranych żydowskich domów rozchwytuje wszystko, co jest pod ręką, ludzie bezwstydnie dźwigają całe toboły z nędznym, żydowskim dobytkiem lub towarem z małych sklepików.

26 XI 1942
Chłopi w obawie przed represjami wyłapują Żydów po wsiach i przywożą do miasta albo nieraz wprost na miejscu zabijają. W ogóle w stosunku do Żydów zapanowało jakieś dziwne zezwierzęcenie. Jakaś psychoza ogarnęła ludzi, którzy za przykładem Niemców często nie widzą w Żydzie człowieka, lecz uważają go za jakieś szkodliwe zwierzę, które należy tępić wszelkimi sposobami, podobnie jak wściekłe psy, szczury itd. [...]”

Źródło: Zygmunt Klukowski, „Dziennik z lat okupacji Zamojszczyzny”, wyd. LSW, Lublin, 1958; cyt za: Jan Tomasz Gross, „Upiorna dekada. Trzy esej o stereotypach na temat Żydów, Polaków, Niemców i komunistów. 1939-1948”, Kraków 1998, s. 53-57


Relacja Eleny Kutorgiene-Buivydaite, naocznego świadka pogromu Żydów w Kownie, w czerwcu 1941 r.

„26 VI. 1941 r. o 2 w nocy, kiedy zaczynało już świtać, usłyszałam hałas samochodu. Podeszłam do okna. Przed szary drewniany dom przy ulicy Kanta pod numerem 13, położony naprzeciwko mojego mieszkania (dozorca tego domu jako jeden z pierwszych wywiesił flagę nazistowską), zajechał samochód ciężarowy. Wysiadło z niego kilku ludzi. Najpierw wybili drzwi, weszli do środka, zapalili światło w przedpokoju... Potem było słychać głośny, rozdzierający serce, pełny nieopisanej grozy krzyk kobiety... Rozbrzmiewał przez kilka minut, a potem rozległ się głos męski, krzyczał po żydowsku o coś błagał, śpiesznie bełkotał jakieś słowa, ciągle te same... potem strzały (trzy czy cztery), w mgnieniu oka wszystko ucichło... Męski głos powiedział po litewsku: «Bez mojego zezwolenia nie strzelać», potem rozległ się żałosny płacz dziecięcy, jak gdyby dwojga dzieci. Znowu dwa strzały i zrobiło się cicho... To oznacza, że zastrzelili czworo niewinnych ludzi. [...]
Po jakimś czasie znowu dały się słyszeć zdławione krzyki, a potem trzy strzały z pistoletu. W ciągu godziny rozstrzelali siedmiu lub ośmiu ludzi – profesjonalnie, szybko, metodycznie. Strzały oddalały się stopniowo... Teraz wiem, co się za nimi kryje! Motor huczy, miasto pozostaje w milczeniu, policja się nie pokazuje. Niemcy pozwalają na te nocne krzyki w zdobytym przez siebie mieście, po którego ulicach w tym czasie nikomu nie wolno chodzić. To jasne, że mordercy działają za pozwoleniem i zgodą nowych panów. [...] Moją pierwszą reakcją było – wybiec, krzyczeć, wołać o pomoc. Kogo? Kto przyjdzie? Kto pomoże?! Zapisuję to, niech to zostanie tak zachowane... Wierzę, że odbędzie się sąd, wierzę, że zostanie to pomszczone i że mordercy zostaną skazani! Prawda zatryumfuje, zło zostanie ukarane... [...]

27 VI [...] Przez cały dzień utrzymuje się stan patriotycznego, sadystycznego upojenia: za zezwoleniem i aprobatą władców morduje się i dręczy Żydów... Wszyscy Litwini, z nielicznymi tylko wyjątkami, jednoczą się w uczuciu nienawiści do Żydów, odnosi się to szczególnie do inteligencji, która pod władzą sowiecką nie poszła z prądem; ponieważ jest nastawiona nacjonalistycznie, nie współpracowała aktywnie, lecz pozostawiła swoje miejsce inteligencji żydowskiej; poza tym doznała szkód materialnych, gdyż upaństwowiono domy i kapitał. Teraz mści się za znoszone niepokoje i upokorzenie. [...]
Przez cały dzień ludzie z minami zwycięzców i opaskami w litewskich barwach narodowych kłębią się po ulicach, wdzierają się do domów i przy dziennym świetle wynoszą żydowską własność, nie gardząc przy tym ostatnimi rupieciami. To jest jak epidemia, wybuch chciwości... Wszyscy są uzbrojeni w karabiny. [...]
Wszędzie widać barwy narodowe albo białe opaski z czerwonym krzyżem. Służba medyczna ma zbierać zwłoki pomordowanych Rosjan i Żydów. Z okna laboratorium mogłam przekonać się jak «siostry» przygotowują się do tych wyjazdów: wrzaski, śmiechy, ordynarne flirty, banalne dowcipy... Tylko jedna sanitariuszka, prosta niewykształcona kobieta, ze smutkiem opowiadała, jak traceni są czerwonoarmiści, a Żydzi masowo pędzeni na rozstrzelanie z łopatami, jak zmusza się ich przedtem do wykopania sobie grobu i śpiewania przy tym «Jeśli zawtra wajna...». [pieśń śpiewana przez żołnierzy Armii Czerwonej]
[...] Miasto jest jak wymarłe. [...] Donosi się o wszelkich możliwych upokorzeniach, którym poddaje się Żydów, zmusza się ich do wynoszenia gnoju gołymi rękami. Widziałam grupę uwięzionych Żydów prowadzonych z łopatami. Wieczorem pacjentka [...] opowiadała mi, że widziała na cmentarzu, jak Żydów, którzy kopali sobie groby, zabijano drewnianymi kantówkami. [...]

29 VI. Gorący, wspaniały dzień... Opowiadali mi pacjenci, że zmusza się Żydów do usuwania nieczystości gołymi rękami, kopania dołów małymi łopatkami i picia ścieków; muszą kłaść się rzędami i potem bici są na oślep po głowach żelaznymi prętami lub kantówkami (wydarzyło się to w garażu na prospekcie Witolda za cmentarzem); zabitych wrzucono na ciężarówki i wywieziono gdzieś, żeby ich pogrzebać. Wszystkie te prace wykonali Litwini, Niemcy nie brali w nich udziału, stali tylko obok. Niektórzy Niemcy robili zdjęcia. Prości, biedni ludzie, chłopi przejęci byli zgrozą, opłakiwali Żydów i współczuli im...”

Źródło: Tomasz Szarota, „U progu Zagłady. Zajścia antyżydowskie i pogromy w okupowanej Europie. Warszawa, Paryż, Amsterdam, Antwerpia, Kowno”, Warszawa 2000, s. 304-308


Wspomnienia Kurta I. Lewina o likwidacji getta w Rawie Ruskiej i deportacji Żydów rawskich do obozu zagłady w Bełżcu w marcu 1942 r.

„Pewnego popołudnia przyjechało do Rawy kilku oficerów gestapo. Miasteczko oczywiście z miejsca jakby wymarło. Oczekiwano czegoś nowego i oczywiście niczego dobrego. [...] Ledwo zdążyłem wejść do mieszkania, a już ukraińska policja łącznie z Niemcami zaczęła łapać ludzi. Dziwne było to, że łapano nie tylko jak dotychczas mężczyzn, lecz także kobiety i dzieci. Do tej pory czegoś podobnego nie praktykowano. Z okna obserwowaliśmy, jak prowadzą mężczyzn i kobiety z pakunkami pod ostrą strażą. Ludzi zgromadzono w dwóch wielkich barakach. Panowały tam straszliwe warunki higieniczne. Kilku starców i kilkoro dzieci zmarło z zimna, ponieważ na dworze był siarczysty mróz. Ludzi tych trzymano tam przez całą noc. Około południa następnego dnia, gdy zgromadzono około 1200 osób, wywieziono ich samochodami na stację kolejową, załadowano do wagonów towarowych po sto osób w wagonie. Szczelnie zamknięto je i zaplombowano. Wieczorem odjechały w kierunku Bełżca. Była to pierwsza akcja. Wówczas powstał ten termin, którym określano polowanie z nagonką na Żydów. Akcja! Dokąd wywożą tych ludzi? To pytanie nasuwało się każdemu, lecz odpowiedzi nie było. Od Niemców dowiedziano się, że chodzi o przesiedlenie, gestapo zaś milczało. Domysłom nie było końca, lecz prawdy nie znał nikt. Pewne było tylko jedno, że wagony odjechały w kierunku Bełżca, stacji kolejowej 16 kilometrów za Rawą w kierunku na Rejowiec. Przypuszczaliśmy, że może chodzi o przesiedlenie na sowiecką Ukrainę do pracy. Lecz chłopi przyjeżdżający na jarmark spod Bełżca do Rawy oświadczyli nie bez pewnej satysfakcji, że pod Bełżcem jest fabryka, w której robią z Żydów mydło. Judenrat posłał ludzi, by to sprawdzić i wyjaśnić, gdzie podziali się wywiezieni ludzie. Posłańcy wrócili z wiadomością, że pod Bełżcem Niemcy wymurowali kilka baraków i przeprowadzili bocznicę kolejową. Druty kolczaste, prawdopodobnie naelektryzowane, otaczają obóz. Nad jednym z baraków wznosi się wielki komin. Wydobywa się z niego dziwny, przykry dym, który czuć swądem palonego mięsa i włosów. A więc w Bełżcu jednak uśmiercają. Tak więc wygląda przesiedlenie! Lecz zagadka nie była zupełnie wyjaśniona. Zastanawiano się teraz, jak uśmiercają. Jedni twierdzili, że gazem, co zresztą okazało się prawdą, inni sądzili, że uśmierca się elektrycznością względnie parą. Rawscy Żydzi rozpoczęli pierwsi makabryczny pochód do tej katowni. Akcja w Rawie zapoczątkowała cały szereg innych na terenie całej Małopolski Wschodniej i Zachodniej. Na razie przez Rawę pociągi przejeżdżały trzy razy w tygodniu. Do Bełżca jechały pełne ludzi, a wracały przeraźliwie puste. Zauważyliśmy, że przeznaczono na ten cel specjalny transport kolejowy. Wagony miały okna zakratowane drutem kolczastym, a na drzwiach była wymalowana gwiazda Dawida i numer. Jeszcze dzisiaj można w Czechosłowacji, Niemczech, Polsce, a nawet we Włoszech spotkać te wagony, w których Żydzi odbywali swą ostatnią podróż do krematorium. Transport taki składał się z 40 do 50 wagonów z ludźmi, a zamykał go wagon żandarmerii. Widok takiego transportu ścinał krew w żyłach, był groźnym memento tego, co nas czeka. Rozpoczęła się ostatnia faza hitlerowskiego planu. Akcja fizycznego wyniszczenia Żydów; zapoczątkował ją obóz śmierci w Bełżcu.”

Źródło: Kurt I. Lewin, „Przeżyłem. Saga Świętego Jura spisana w roku 1946 przez syna rabina Lwowa”, Warszawa 2006, s. 93-94,


Relacja Chany Finkelsztejn, dwunastoletniej uczennicy białostockiej szkoły żydowskiej, o wystąpieniach antyżydowskich w Radziłowie, złożona 12 października 1945 r.

„Moje przeżycia w czasie okupacji niemieckiej.
[...] Kiedy przyjechali Niemcy, rozpoczęła się żydowska zagłada. Natychmiast zaczęto gnębić Żydów. Od razu, jak Niemcy wkroczyli do miasteczka, Polacy pytali się Niemców, co grozi za zabicie Żyda. Niemcy odpowiedzieli, że zupełnie nic, że wolno. Polacy od razu zaczęli urządzać pogromy. Nocą napadali na żydowskie domy. Wyciągali mężczyzn z domu i bili do utraty przytomności. I tak noc w noc. Potem łapali ludzi na ulicach i dręczyli bez wyjątku. Prowadzono ich do rzeki i dręczono [...] Następnie wynieśli święte księgi z beit midraszu na drogę, wypędzili starych Żydów, by wzięli je na swe barki i zanieśli do rzeki. Łapali starych Żydów z brodami, obcinali połowę brody i robili karykatury, bili, żeby się wykrzywiali. [...] Niemcy zgromadzili Żydów na rynku i powiedzieli do Polaków: «Macie tu wszystkich Żydów, róbcie z nimi, co chcecie». I odjechali. Polacy męczyli, kogo chcieli. [...] Siedzieliśmy w domu. Myśleliśmy, że skoro wypuszczono nas z rynku, nie będą się nas czepiać. Ale przyszli po nas. Wypędzili nas z domu. Poprowadzono nas do tamtych Żydów. Byliśmy może sto metrów od stodoły, kiedy usłyszeliśmy strzał i zobaczyliśmy dym. Podpalono stodołę z Żydami. Chłopcy nas zostawili. Wtedy uciekliśmy już w pole. Słychać było głosy męczenników, aż ziemia drżała. Smród palonych ciał niósł się po polach.”

Źródło: „Wokół Jedwabnego”, tom 2. Dokumenty, Warszawa 2002, s. 258, dok. nr 20


  
Anna Woźniak